wróć...Krzyż Honorowy Niemieckiej Matki
Widok bestialsko mordowanego dziecka przez niemieckiego okupanta lub śmierć w komorze gazowej to tragiczny los, jaki czekał wiele polskich matek w czasie II wojny światowej. Zupełnie inaczej wyglądała rzeczywistość w III Rzeszy, gdzie niemieckie matki, za posiadanie licznego potomstwa otrzymywały od Adolfa Hitlera Krzyż Honorowy Niemieckiej Matki (niem. Ehrenkreuz der Deutschen Mutter).
Dzięki życzliwości Pana Franza Thiela, wnuka Anny Mühlbauer – odznaczonej Krzyżem Honorowym Niemieckiej Matki, Muzeum wzbogaciło swoje zbiory o złoty KrzyżHonorowy Niemieckiej Matki. Było to odznaczenie, jakim Adolf Hitler nagradzał Niemki za posiadanie licznego potomstwa. Przyznawanie nagród za podtrzymywanie tzw. rasy panów wpisywało się w plan stworzenia wielkiej Rzeszy składającej się z „czysto rasowych Aryjczyków”. Cywilne odznaczenie honorujące niemieckie matki zostało ustanowione 16 grudnia 1938 roku. Pierwsze odznaczenia przyznano 21 maja 1939 roku.
- Adolf Hitler uznał, że nie wszystkie matki były godne owego odznaczenia. Na wstępie dyskwalifikowano kobiety niearyjskiego pochodzenia, upośledzone fizycznie oraz intelektualnie. Krzyż Honorowy Niemieckiej Matki nie należał się również kobietom, które urodziły martwe dzieci lub których potomstwo zmarło w wieku dziecięcym – wyjaśnia dr Ireneusz Piotr Maj, dyrektor Muzeum Dzieci Polskich – ofiar totalitaryzmu.
Niemka, która pozytywnie przeszła weryfikację, otrzymywała brązowy, srebrny lub złoty krzyż, wraz z certyfikatem, medalem oraz baretką. Ponadto odznaczona kobieta posiadała prawo m.in. do priorytetowego załatwienia spraw w urzędach oraz pierwszeństwa w środkach transportu publicznego.
- Brązowe odznaczenie można było otrzymać za urodzenie minimum czworga dzieci. Srebrny medal należał się matkom sześciorga lub siedmiorga potomków, natomiast, aby otrzymać złote odznaczenie, trzeba było posiadać minimum ośmioro dzieci – mówi Anna Dudek, specjalista ds. zbiorów Muzeum.
Skrajnie inna sytuacja miała miejsce na terenie okupowanej Polski. We wrześniu 1939 r. życie milionów Polaków zmieniło się diametralnie. Kobiety i mężczyźni zostali zmuszeni do walki o przeżycie pod jarzmem wroga. Kobiety pozostawione same sobie były narażone na ciągłe szykany i napaści ze strony okupanta.
„Do domu stale przychodziła policja pod różnymi pretekstami, przeprowadzali rewizję, wypytywali o męża i dzieci (…). Odmawiałam podpisania Volkslisty, co doprowadzało Niemców do wściekłości i wówczas odgrażali się, że mi to nie ujdzie na sucho. Prześladowano też w szkole dzieci, jako dzieci polskich świń, albo polskie bandyty” – wspominała Monika Chrzanowska, matka Heleny Mazur (z.d. Chrzanowskiej) – małej więźniarki niemieckiego obozu koncentracyjnego dla polskich dzieci przy ul. Przemysłowej w Łodzi.
Wiele Polek trafiało do obozów koncentracyjnych i na przymusowe roboty do III Rzeszy. Część z nich była w ciąży, jednak kobiety, które rodziły w obozach, nie mogły cieszyć się z narodzin swoich pociech. Dzieci były im natychmiast odbierane i brutalnie uśmiercane na oczach przerażonych matek. Niewielki odsetek noworodków był przeznaczany do germanizacji.
Tragiczny los czekał również starsze dzieci, które po aresztowaniu lub zamordowaniu rodziców, pozostawały bez opieki. Część z nich trafiła do III Rzeszy w celu germanizacji, skąd już nigdy nie wróciła do Ojczyzny. Pozostali byli zamykani w obozach na terenie Polski lub wywożeni na przymusowe roboty w głąb Niemiec.
Jednym z miejsc, gdzie trafiały dzieci, był niemiecki obóz koncentracyjny dla polskich dzieci przy ul. Przemysłowej w Łodzi. Niemiecka machina terroru wobec nieletnich Polaków była bezwzględna. Najpierw dzieci pozbawiono rodziców, a później osadzono je w obozie m.in. za „włóczęgostwo”, handel żywnością, przemyt lub – jak w przypadku Jurka Rutkowskiego – w wyniku fałszywego oskarżenia.
„(…) Tragiczna jesień 1943 – 3 października – to dzień, w którym otwiera się najtragiczniejsza karta mojego życia – okres cierpień i rozpaczy, który pozostawił głęboki wstrząs na dalszy ciąg życia młodej jeszcze wówczas 31-letniej matki 9-letniego dziecka, bestialsko zamordowanego w obozie dla nieletnich w Łodzi (…). Czekam z niecierpliwością przed wejściem do obozu na przyjście syna. Wtem przez otwartą furtkę widzę, że zbliżają się dwaj chłopcy i prowadzą się za ręce. Widzę, jak jeden z nich silniejszy prowadzi słabszego kolegę, ale w żadnym z nich nie poznaję syna. Przechodzą powoli przez wejście i zbliżają się do mnie. Nagle jeden z chłopców wynędzniały szkielecik zbliżył się do mnie i słabym głosikiem, w którym wyczułam radość, wymówił mamusia i wtedy poznałam w nim mojego syna. Ja doznałam tak silnego wstrząsu na widok syna, że nie mogłam wymówić słowa – zasłabłam” – czytamy w relacji Haliny Rutkowskiej, matki Jurka Rutkowskiego – byłego więźnia obozu na Przemysłowej.